quarta-feira, 28 de janeiro de 2015

Lekcja chemii w Lechu Poznań, czyli co jest ważniejsze od transferów

  

 




Lekcja chemii w Lechu Poznań, czyli co jest ważniejsze od transferów




Olbrzymi odzew wywołał na mediach społecznościowych tekst na blogu Lechowe Klimaty na temat braku chemii między zarządem Lecha a jego kibicami. Widzę 120 lajków, sporo udostępnień i komentarzy. Naszemu blogerowi gratuluję, bo ma teraz dowód na to, że dotknął sedna spraw związanych z Lechem. W gorącym okresie transferowym nareszcie wypłynął temat naprawdę ważny.
To dlatego dość mało miejsca na blogu poświęcam np. sprawom transferowym. Szczerze mówiąc, to czy w Lechu będzie grał Marković, Alexandrović czy inny Ivanović, Kadar, Husak czy Żiwkow, czy będzie to Węgier czy też może raczej Serb, a nawet to czy do Lecha trafi Artjoms Rudnevs czy też nie, obchodzi mnie znacznie mniej niż sprawy, które nie są tak wtórne, tak jak transfery. Lecha Poznań nie wolno bowiem sprowadzać jedynie do wymiaru sportowego, do taktyki, ustawienia drużyny, zbilansowania skrzydeł ze środkiem i odwrotnie. Owszem, to ważne kwestie, ale nie należy ich przeceniać. Lech to zjawisko i instytucja, a jako taka wymaga znacznie szerszego spojrzenia niż tylko na boisko.
O ile doniesienia transferowe chwilami mnie nudzą, o tyle dyskusja o tym, czym Lech powinien być i jaki być powinien - nigdy. Jak widać, nie tylko mnie.
Myślę, że i sam Lech powinien zwrócić na to uwagę i nie tyle nie przeceniać okna transferowego, co docenić poczucie, jakie jego działalność oraz polityka wywołują wśród kibiców.
Lech Poznań funkcjonuje od lat w pewnym typowym dla siebie rytmie. Na początek daje plamę w pucharach, następnie obiecuje poprawę (najlepiej gdyby jeszcze w ramach tej obietnicy udało się utrzymać trenera), potem rozgrywa rundę, w której nie ma dramatu, ale zawsze pozostaje jakiś dystans do lidera, po niej zapowiada pościg i bardzo intensywną pracę podczas zgrupowania. Następna w kolejności jest podnieta transferowa, w ramach której dowiadujemy się, że z grona co najmniej dziesięciu piłkarzy starannie wytypowanych na każdą pozycję i obserwowanych od lat bardzo trudno sprowadzić pierwszych pięciu, jak również bardzo trudno to zrobić do 5 stycznia, choć „taki jest plan”. Wreszcie Lech decyduje się na graczy z dalszych miejsc listy, sprowadzonymi gdzieś w okolicach lutego, z których część ma nogi do remontu, inna część natomiast wymaga remontów głowy, by z nimi ruszyć do odrabiania strat. Nie udaje się, ale zawsze jest blisko, a wicemistrzostwo czy tam miejsce na podium, jak wiadomo, też cieszy.
Trener Maciej Skorża jeszcze tego schematu nie zna, to dla niego pierwsza okazja, by się przekonać, jak się "racjonalnie i drobnymi kroczkami" buduje profesjonalny zespół.
To jest w sumie znakomity plan dla spokojnego klubu z 15-tysięczną widownią, ale - jeśli dobrze pamiętam - Lech zakłada widownię większą, a o spokoju w wypadku tak zakochanego w nim miasta jak Poznań w ogóle mówić nie można. Bo raz na jakiś czas odezwie się jakiś nieodpowiedzialny romantyk, który zawoła "majstra!" i trzeba będzie udzielać tych długaśnych wywiadów, by popukać się w głowę, tłumacząc krzykaczom cierpliwie, że abstrahują od układu odniesienia. Po czym ciekawość - ta potężna siła sprawcza - znów przygna kibiców na stadion, gotowych raz jeszcze się przekonać się, czy będzie po staremu, czy też coś się jednak zmieni.
Runda jesienna 2014 roku przyniosła jednak dość spory spadek frekwencji na meczach Kolejorza. Na tyle spory, że zauważalny. I to mimo tego, iż Lech nie spisywał się jakoś diametralnie gorzej niż w poprzednich sezonach (nawet w pucharach trzymał ten sam, niski standard). Mam wrażenie, że paradoksalnie to było właśnie powodem owej sytuacji. Brak poczucia, że coś się zmienia ku lepszemu.
To mniej więcej oznacza, że Lech zamiast im cierpliwie tłumaczyć jak bardzo nieracjonalne są ich oczekiwania, jednak coś zrobić. I dojść z nimi do porozumienia.
Nie mam tu jednak na myśli porozumień, do jakich dochodził z Kotłem, by ten porzucił bojkoty, protesty i wrócił do dopingu. Mam na myśli trwałe porozumienie rozumiane jakie wywołanie u kibiców poczucia, iż wszystko nie tylko idzie w dobrym kierunku, ale na dodatek, że im i zarządowi chodzi o to samo.
Tak, mam na myśli ową „chemię”.
Nie upieram się, iż zawsze i wciąż musi to oznaczać zdobywanie mistrzostwa za wszelką cenę, choćby za cenę długów, kredytów, naruszenia finansowego fundamentu Lecha. Owszem, przydałaby się refleksja nad tym, dlaczego przez prawie już dziewięć lat, w trakcie których Lech jest w rękach holdingu Amica, udało się zdobyć tylko jedno mistrzostwo Polski. Właśnie: udało się, gdyż oczywiście tytuł wywalczony z przewagę 10 punktów nad konkurencją niczym nie różni się od tego wywalczonego różnicą bramek w ostatniej kolejce, jednakże Lechowi mistrzostwo trafiło się po wyjątkowej koniunkcji planety Jop z planetą Kriwiec w ostatnich fragmentach dwóch galaktyk.
Dla mnie za mało, choć wiem że dla władz klubu równie wielkim sukcesem i powodem do dumy co puchar w gablocie jest dobry wynik finansowy przedsiębiorstwa.
Kluczowe dla przyszłości Lecha jest nie tyle zdobywanie co roku tytułów i szaleńczy pościg w celu zdystansowania Legii Warszawa. Nie jest nim nawet opracowanie modelu rozwoju klubu (drobnymi kroczkami, w oparciu o własnych wychowanków, których oczywiście uda się tu zatrzymać oraz tanie transfery bez przepłacania), ale - przede wszystkim - przekonanie do tego modelu kibiców.
Potrafię sobie wyobrazić Lecha, który dalej zdobywa mistrzostwo Polski raz na dziewięć lat po samobójczym strzale obrońcy Wisły Kraków, a jednak zadowala swoich fanów, bowiem mają oni poczucie, iż przychodząc na mecze, kupując bilety, pamiątki i kiełbasę, ewidentnie przyczyniają się do lepszego jutra swojego ukochanego klubu. A każda ich decyzja związana z Lechem ma na tę przyszłość bezpośrednie przełożenie. Teraz takiego właśnie poczucia brakuje najbardziej.
Obecne władze Kolejorza wykazały bowiem, że mają dużą wprawę w zarządzaniu przedsiębiorstwem, robieniu biznesu, osiąganiu sukcesu finansowego (o ile uznamy, że obecne przychody Lecha są wystarczające, gdyż ja - w odróżnieniu od prezesa Karola Klimczaka - akcentowałbym właśnie ich wysokość, a nie wysokość kosztów). Nie zdołały jednak przekonać, że potrafią zarządzać także potencjałem ludzi, jaki gromadzi się wokół Lecha.
Tej zimy nikt Lechowi nie przeszkadza. Wszyscy cierpliwie czekają na to, co się stanie, a trener Maciej Skorża ma niezapisany jeszcze zeszyt z czystymi kartkami. Klub ma czas i możliwości, by na koniec zimy dostarczyć nam to, czego przynajmniej ja oczekuję. A bardziej niż na ciekawego piłkarza czekam na wiedzę na temat tego, jak Lech chce zacząć nadawać na tej samej fali, co kibice.

Nenhum comentário:

Postar um comentário