segunda-feira, 13 de abril de 2015

Stefan Białas: Oby nie było powtórki sprzed trzech sezonów

Resultado de imagem para ekstraklasa  Resultado de imagem para bandeira polonia


PRZEGLĄD PRASY. - Zawsze, kiedy zawodnicy odchodzą w połowie sezonu, trudno jest załatać po nich dziury. W 2012 r. Legia zapłaciła za to dużą cenę, oby ta sytuacja się nie powtórzyła - powiedział na łamach "Polska. The Times" Stefan Białas.


Legia przegrała w sobotę z Lechią w Gdańsku 0:1. Dla mistrzów Polski była to już ósma porażka w sezonie ligowym. Zdaniem byłego trenera Legii Stefana Białasa, na słabszej grze mistrzów Polski najbardziej zaważyło odejście Miroslava Radovicia do Chin.

- Współpraca Ondreja Dudy z Michałem Masłowskim wygląda zupełnie inaczej niż z Radoviciem -uważa Białas. - Potrzeba trochę czasu, żeby wszystko się zazębiło. Zawsze, kiedy zawodnicy odchodzą w połowie sezonu, trudno jest załatać po nich dziury. W 2012 r. Legia zapłaciła za to dużą cenę, oby ta sytuacja się nie powtórzyła - dodaje.

Legia przegrywa, a mimo to nadal jest liderem ekstraklasy. Zdaniem Stefana Białasa najlepsze drużyny ligi, w tym Legia, i tak zmobilizują się dopiero po podziale punktów. - Drużyny z czołówki przygotowywały szczyt formy na drugą fazę sezonu. W innej sytuacji byli tylko ci, którzy potrzebowali punktów od razu. Czołówka zdaje sobie sprawę, że punkty zostaną podzielone i teraz nie zdobędą przewagi. Wszystko rozstrzygnie się w ostatnich siedmiu kolejkach - skończył trener. 


Lech Poznań - Korona Kielce 1:1. "Kolejorz" liderem, ale tylko w liczbie remisów


Przez zaledwie siedem minut piłkarze Lecha Poznań byli liderem wirtualnej tabeli ekstraklasy. Prowadzili bowiem z Koronę Kielce 1:0, ale tylko zremisowali i wciąż muszą w tabeli oglądać plecy Legii Warszawa.


Dawno już nikt przy Bułgarskiej nie zagrał przeciwko Lechowi Poznań tak, jak Korona Kielce. Piłkarze Ryszarda Tarasiewicza wyszli na boisko, jak po swoje: wygrywali prawie wszystkie starcia o piłkę, a przy tym tłamsili, przestawiali wręcz poznaniaków. A ci nie potrafili zawiązać żadnej sensownej akcji, bo zanim opanowali piłkę i rozejrzeli się, gdzie ją zagrać, rywal w żółto-czerwonej koszulce kończył zabawę. Takiej ospałości i marności w grze nie tłumaczy nawet fakt, że w czwartek zespół Macieja Skorży grał przez dwie godziny w półfinale Pucharu Polski z Błękitnymi Stargard Szczeciński.

Pod bramką "Kolejorza" działy się niewyjaśnione rzeczy. Wystarczyło pierwsze wystawienie na próbę Macieja Gostomskiego i okazało się, że bramkarz Lecha Poznań jest w podobnej dyspozycji, jak jego koledzy z pola. Nie złapał piłki po niezbyt groźnym strzale Pawła Golańskiego i po chwili do siatki wpakował ją Rafael Porcellis. Sędzia Jarosław Przybył gola nie uznał, bo asystent podpowiedział mu, że strzelec był na spalonym. A nie był. Zamiast 0:1 było więc 0:0.

Napastnik z Kielc jeszcze raz stanął oko w oko z Maciejem Gostomskim, gdy sędzia podyktował słuszny rzut karny dla gości po faulu Dariusza Formelli na Luisie Carlosie. Tym razem Rafael Porcellis kopnął wysoko nad poprzeczką. I jak tu nie wierzyć w przeznaczenie!? Przecież dla Korony stadion w Poznaniu jest chyba przeklęty. Właśnie grali tu po raz dziewiąty w ekstraklasie. Nie wygrali nigdy wcześniej, a na dodatek ani razu nie zdobyli bramki. Przynajmniej w taki sposób, do którego sędziowie nie mieliby zastrzeżeń.

Po tych dwóch dowodach na to, że Lech Poznań jest tego popołudnia pod jakąś specjalną opieką Opatrzności, do stwarzania okazji wzięli się poznaniacy. Dotąd okrzyki widowni "Kolejorz, chcemy lidera!" brzmiały jak marny dowcip. Ale lechici w przypadku zwycięstwa z Koroną faktycznie wskoczyliby na pierwsze miejsce w ekstraklasie, zrównaliby się bowiem punktami z Legią Warszawa, która w sobotę poniosła ósmą porażkę w sezonie.

Słabego i wiecznie spóźnionego Lecha rozruszał Karol Linetty, który strzałem z dystansu narobił kłopotów Vytautasowi Cerniauskasowi, ale litewski bramkarz odbił piłkę, a po chwili wybronił jeszcze dobitkę Kaspra Hamalainena. Była 26. minuta i po raz pierwszy można było wtedy pochwalić poznaniaków. Przed przerwą trzeba to było zrobić jeszcze raz, gdy po świetnej wymianie podań między Dariuszem Formellą i Tomaszem Kędziorą ten drugi stworzył sytuację sam na sam Zaurowi Sadajewowi. Napastnik Lecha minął bramkarza, ale z bliska, choć z ostrego kąta trafił piłką w boczną siatkę.

Kręcił głową brodaty Czeczen, kręcił Maciej Skorża i kręcili kibice, bo faktycznie wystarczyło tylko bardziej się przyłożyć i byłby gol. Wie coś o tym Bartosz Ślusarski, który w podobnej sytuacji w meczu z Pogonią Szczecin z września 2012 roku kopnął piłką w ten sam bok tej samej bramki.

Te szanse dla gospodarzy pokazały, że Lech Poznań jest w stanie wygrać i zostać liderem, nawet mimo słabszej dyspozycji i po meczu, w którym, póki co, to rywale mieli więcej do powiedzenia na boisku. Co za ironia...

Ale w drugiej części lechici postanowili uciszyć nieco chichot losu. Zagrali już lepiej, z większym zaangażowaniem i bardzo szybko zostali za to wynagrodzeni. Trochę na wyrost, bo nie po żadnej ładnej akcji, ale po szarży Gergo Lovrencsicsa, który zgarnął piłkę wybitą po rzucie rożnym i wbił ją do siatki. Węgier, który ostatnio nie trenował z zespołem i w ogóle miał nie zagrać z Koroną, zapewnił Lechowi Poznań pierwsze miejsce w wirtualnej tabeli ekstraklasy.

Taki stan trwał zaledwie parę minut, bo zespół z Kielc zaczął sobie pogrywać w polu karnym "Kolejorza" niczym parę dni temu Błękitni. Teraz też bramkowa akcja dla gości była palce lizać - po kilku podaniach zakończył ją z bliska Luis Carlos i został pierwszym zawodnikiem Korony, który w dziewięcioletniej historii pojedynków ligowych zdobył bramkę przy Bułgarskiej.

Trener Maciej Skorża spojrzał na zegarek, jakby w krew weszła mu walka z czasem z rewanżu z Błękitnymi. Czy 25 minut wystarczy na to, by im tym razem osiągnąć wynik, którego wszyscy od niego oczekiwali?

Nie wystarczyło, bo Lech Poznań w tym czasie tylko raz tak naprawdę napędził gościom stracha (obroniony strzał pod porzeczkę Dawida Kownackiego) i mecz zakończył się sprawiedliwym remisem. Już jedenastym dla Lecha Poznań w tym sezonie. Pod tym względem lechici są w lidze... liderem.

Nenhum comentário:

Postar um comentário